W zeszłym roku wybraliśmy się z moją żoną Pauliną na coś w rodzaju podróży poślubnej do Tajlandii. Do tej pory bywaliśmy w różnych miejscach i w różnych krajach, ale zawsze było to w obrębie Europy. Tym razem postanowiliśmy pojechać trochę dalej i padło na Tajlandię. Jesteśmy aktywnymi turystami i raczej średnio przepadamy za siedzeniem w hotelach i opalanku nad hotelowym basenem. Jak gdzieś się wybieramy to chcemy zobaczyć jak najwięcej. W tym przypadku nie było inaczej i jeszcze przed wyjazdem mieliśmy porozpisywane wszystkie atrakcje i rejony, które chcieliśmy zobaczyć. Oczywiście Tajlandia jest tak duża i tak bogata w atrakcje, że w ciągu trzech tygodni nie da się zobaczyć wszystkiego, ale mieliśmy chęci, żeby wykorzystać ten czas jak najlepiej.
Pierwsze 10 dni mieliśmy zaplanowane, a pozostałą część wyjazdu planowaliśmy i organizowaliśmy już na miejscu.
Ten wpis nie będzie bardzo bogaty w treść, nie spodziewaj się tutaj wyczerpujących informacji na temat poszczególnych atrakcji. Nie będę się tutaj rozpisywał, jak dotrzeć z jednego miejsca do drugiego, bo nie jest to blog podróżniczy. Co najwyżej czasami wpadnie jakaś ciekawostka związana z konkretnym miejscem ;)
Z ponad 10 tysięcy zdjęć jakie przywiozłem wybrałem kilkaset, które postanowiłem tutaj wrzucić.
Wybrałem tylko najciekawsze moim zdaniem zdjęcia miejsc, ludzi i ich zwyczajów, krajobrazów...
Galerię podzieliłem na dwie części.
Ta galeria to zbiór zdjęć zabytków, architektury i kultury Tajlandii,
a druga część to krajobrazy, woda, plaże i natura Tajlandii.
Zalecam spokojne przeglądanie zdjęć, bez pośpiechu. Czasami to co na pierwszy rzut oka niewidoczne, może się ujawnić po chwili.

Lecieliśmy samolotem z Warszawy do Bangkoku z przesiadką w Doha.
Wychodząc z lotniska nie mogliśmy uwierzyć w to jaki tam jest "gorąc i zaduch". W Polsce była zima i temperatury minusowe a tutaj 80 stopni i 300% wilgotności. W myślach zadawałem sobie pytanie- Jak ja tutaj wytrzymam 3 tygodnie? Mówiąc szczerze nie jestem fanem takich temperatur i ogólnie mówiąc lepiej znoszę srogą zimę niż bardzo upalne lato. Paula jest ogólnie bardzo ciepłolubna, ale temperatura w Tajlandii nawet na jej standardy była wysoka.
Na pierwszy ogień idzie jedzenie. Jest ostre i trzeba się przełamać żeby niektóre rzeczy zjeść. My raczej nie jesteśmy chojrakami i nie wypróbowaliśmy większości "smakołyków" proponowanych przez ulicznych sprzedawców. Trzeba się też przełamać w temacie higieny. Jak widzisz, że większość "restauracji" nie ma wody bieżącej, a wszystkie talerze, sztućce i inne elementy wyposażenia są myte po prostu w misce z wodą i ludwikiem, to nie bardzo masz ochotę na próbowanie wynalazków. Nauczyliśmy się dezynfekować za każdym razem sztućce żelem antybakteryjnym, być może dzięki czemu nie dopadła nas "choroba Faraona". A bardzo chcieliśmy tego uniknąć bo szkoda nam było czasu na spędzanie go w kiblu.




Takie "ołtarzyki" ku chwale Króla Tajlandii spotykaliśmy co chwilę. Tajowie bardzo kochają swojego Króla który nazywa się: Jego Wspaniałość, Wielki Pan, Siła Ziemi, Nieporównywalna Moc, Syn Mahidola, Potomek Boga Wisznu, Wielki Król Syjamu, Jego Królewskość, Wspaniała Ochrona Bhumibol Adulyadej (za Wikipedią). Król który jest uwieczniony na tym zdjęciu zmarł w 2016- był bodaj najdłużej panującym monarchą na świecie. Teraz jest nowy król i też ma swoje "ołtarzyki".

Stary Bangkok i jego budowle ze złota. To pierwsze miejsce na naszej mapie turystycznej. Tajowie do budowy świątyń dla Buddy podchodzą bardzo poważnie. Świątynie ociekają wręcz złotem. Są one dopracowane i bardzo szczegółowo wykańczane.



Dobrze, że nazwy są zapisane też alfabetem łacińskim, dzięki czemu dalej nie wiedzieliśmy gdzie co jest.






Przed wejściem do każdej świątyni należy zdjąć obuwie. Jest to oznaka szacunku. Co kawałek można znaleźć przygotowane półeczki na buty. Ja oczywiście miałem adidasy i ściąganie i zakładanie ich co 10 minut powodowało szczękościsk.
Paula oczywiście miała japonki.

Tajowie i ogólnie azjaci to ciekawi ludzie. Tak jak u nas można tutaj zauważyć przynajleżność do różnych subkultur: na zdjęciach przykłady nerdów, Sebastianów z kołczanami, influencerek/karyn, które zakładają drogie torebki i robią sobie zdjęcia na tle wszystkiego.








Na przykładzie tej Pani widać, że influenserką można zostać w każdym wieku ;)
Swoją drogą szkoda, że u nas tak mało Pań w starszym wieku dba o swój wygląd i ubiór.













Dało się zauważyć, że naród ten jest bardzo pobożny i wiara jest dla nich rzeczą bardzo istotną. Wiara ta jednak różni się od typowego polskiego katolicyzmu tym, że Ci ludzie w świątyni są skupieni na modlitwie, a nie na obserwacji innych uczestników oraz to, że mimo tego, że są w miejscu dla nich świętym, to dużo się uśmiechają. Dla nich wiara to powód do radości i źródło radości. Nie mają takiej typowej dla nas ponurej postawy. Nie obruszają się też jak ktoś robi im zdjęcia podczas modlitwy. Są oczywiście miejsca, gdzie jest zakaz ich robienia, ale trzeba pamiętać, że to miejsce to jednocześnie atrakcja turystyczna i święte dla Tajów miejsce.








Pałac Królewski, w całej swej okazałości. Odbywa się tutaj również tradycyjna zmiana warty







Jak już pisałem wcześniej Tajowie kochają swojego Króla. Na każdym kroku starają się to pokazać. I to jeszcze w dodatku po angielsku!
LONG LIVE THE KING!

Poznajecie tego Pana?
Nie?
Przecież to Strażnik Texasu!

Tuk tuk, czyli bardzo popularna metoda transportu w Tajlandii

Tajowie to ogólnie uśmiechnięty naród, cieszą się jak Cię widzą.
Trochę mniej się cieszą jak zaczynasz negocjować stawkę za przejazd taksówką, a jak poprosisz o włączenie taksometru to już wcale Cie nie lubią. A to dlatego, że stawka za przejazd jest wtedy najniższa.
W każdym razie wyobraź sobie teraz, jak zareagowała by w naszym kraju, grupka nastolatek, na widok obcego człowieka, z wycelowanym w nie obiektywem. Znając życie większość zasłaniałaby się i rzucała złowieszcze spojrzenia, pod nosami klnąc.
W Azji reakcje są takie:

Tajowie lubią złoto, lubią je nakładać na różne rzeczy i lubią jak jest go dużo.






Lubią też zostawiać w świątyniach datki. Ale nie tak jak u nas do skrzynki- tutaj wolą zawieszać je na drzewkach, a raczej przypinać zszywaczem

Tajowie lubią też jak ich złote posągi Buddy są duże. Tu jeden z większych na świecie. Leżący Budda:




Idąc dalej wchodzimy do bardzo świętego dla Tajów miejsca:




Kolejnym przystankiem na "starym mieście" jest Wat Arun. To ogromna budowla, niesamowicie zdobiona i bardzo monumentalna. Nie mogłem przestać robić jej zdjęć, bo to architektura zupełnie innego typu niż ta w Europie. Świątynia Świtu to zdecydowanie jedno z miejsc, które trzeba zobaczyć będąc w Bangkoku.

Ilość zdobień jaka jest na ścianach tych budowli jest po prostu oszałamiająca.












Menam to rzeka płynąca przez Bangkok. W Azji takie rzeki są wykorzystywane jak autostrady. Porusza się na nich cała masa łodzi, barek, statków i innych pływających rzeczy których nazwy nie znam, albo których nazwać się nie da bo w zasadzie nie wiadomo co to jest. My płynęliśmy takim promem raz i powiem szczerze, że było to doświadczenie ekscytujące. Większość statków płynie rzeką wzdłuż, a my płynęliśmy w poprzek. Mieliśmy wrażenie, że wszyscy pozostali uczestnicy wodnego ruchu mają ochotę nas zatopić. Szczerze ta rzeka to trochę pole bitwy, bo nikt nie chce zwalniać, z tak błachego powodu jak obecność innych łodzi w pobliżu.



Tak wygląda "zaplecze" lokalnego targu przy brzegu rzeki.
Smród, brud i szczury. Paulina się bała, szybko stamtąd poszliśmy.


A to już sam targ z przyprawami innymi rybami lub rzeczami, które nie wiedzieliśmy czym są.






Tajowie do transportu towaru i przepisów dotyczących bezpieczeństwa w ruchu drogowym mają bardzo luźny stosunek.

Kreatywność Tajów- w temacie ozdabiania swoich autobusów przewyższa poziomem nawet naszych rodzimych golfistów agrotunerów.

Wracając do hostelu postanowiliśmy odwiedzić pobliską świątynię, w której akurat trwały przygotowania do zostania mnichem buddyjskim. Nie miałem pojęcia, że tak to wygląda. Mężczyzna który chce zostać mnichem ma obowiązek ogolić sobie głowę. Do golenia głowy stosowana jest pianka do golenia, a włosy trafiają do "gniazda" zrobionego z rośliny, która wygląda jak kapusta. Na tą ceremonię zapraszana jest rodzina i jej członkowie również powinni uciąć kosmyk włosów kandydata na mnicha. Widać też, patrząc po ludziach że jeden z Panów jest członkiem dość zamożnej rodziny.
















W kolejny dzień pojechaliśmy do miasteczka Ayuthaya. Trasa 60 km kosztowała nas całe 2 zł od osoby a pociąg przypominał tradycyjne polskie "kible". Tłoku nie było, pociąg pojechał punktualnie więc ogólnie mówiąc stosunek jakości do ceny, w porównaniu do PKP jest kilka razy lepszy.
Po drodze można było ujrzeć trochę mniej przyjemną stronę Tajlandii- a dokładnie biedę, która w wielu miejscach jest bardzo widoczna. Rozwarstwienie społeczne w tym kraju jest bardzo duże.






Zaraz obok naszym oczom ukazała się POTĘŻNA budowa- to bodajże nowy terminal lotniska.
Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej widziałem tak wielką konstrukcję.






Na miejscu czyli w miejscowości Ayutthaya dość szybko zobaczyliśmy słonie przewożące turystów. To trochę dziwny widok, jak słonie idą ulicą po której jeżdżą samochody.
Niestety mieliśmy do tej "atrakcji" raczej negatywny stosunek. Słonie wykorzystywane w ten sposób płacą za to zdrowiem.








Ajutthaja to prawie 700 letnie miasto, w którym w XVII wieku mieszkało ponad milion mieszkańców (tyle co w Londynie Paryżu razem wziętych). W 1700 roku było to największe miasto na świecie. Była to siedziba królestwa.









Pomiędzy budowlami przemieszczaliśmy się tuk tukiem. Wbiliśmy się do tych dziewczyn na pakę, bo przejazdy grupowe są tańsze.
Jak wysiedliśmy okazało się że jednak nie są.


Na tych budowlach wzorowano późniejszą architekturę w Bangkoku.
Podobieństwa widać już na pierwszy rzut oka.





Do dzisiaj nie wiem co to była za akcja, że w to miejsce przyjeżdżają Tajowie, przebierają się w tradycyjne stroje i robią sobie zdjęcia. Ale ogólnie fajna akcja.




Cała rodzina na skuterze? Tutaj i tak bez dzieci jadą. Widzieliśmy takich którzy jechali w 4 osoby z czego na przodzie jakieś na oko roczne dziecko. Oczywiście o kaskach w Tajlandii prawie nikt nie słyszał. Nie muszę chyba pisać, że śmiertelność na drogach w Tajlandii jest bardzo wysoka.
No cóż, widocznie Tajowie są odważniejsi od nas.

A tutaj rozwaleni na lotnisku czekamy na samolocik, który zabierze nas dalej.
A dalej to znaczy do Krabi, czyli na południe.
Krabi to świetna baza wypadowa do bardzo wielu pięknych miejsc.
To tam czekały na nas palmy i rajskie krajobrazy.




Nie wolno tutaj sikać ani robić kupy bo dostaniesz 2000 batów
to znaczy, będziesz musiał/a zapłacić 2000 batów.
A był to po prostu jakiś przydrożny trawiasty parking- to nawet nie był las, więc zdziwiło nas bardzo, że ktoś tutaj załatwiał swoje potrzeby.
No ale to Azja.




Kolejną atrakcją, którą bardzo chcieliśmy zobaczyć była Tiger Cave Temple. To świątynia na szczycie sporej góry, z której roztacza się niesamowity widok. Do świątyni prowadzą strome schody. Jest ich trochę, ale jak ktoś jest przynajmniej trochę sprawny fizycznie to poradzi sobie bez problemu. Co najbardziej przeszkadza to gorąc i zaduch, o którym pisałem we wstępie.


Będzie treningowo..



Po drodze leżął sobie pies, który nie miał za grosz wstydu i po prostu sobie leżał na środku, ani myśląc o przesunięciu się chociaż o centymetr.

Małp jest w okolicy trochę i lampy oświetlające drogę w nocy muszą być zabezpieczane drutem kolczastym. Bez tego siadałyby tam i atakowały turystów.

A taki to sympatyczny Pan nosi codziennie na górę jakieś pakunki. Nie jeden kolarz chciałby mieć taką łydę jak ten Pan.

Standardowo na szczycie półeczka na buty. W końcu jesteśmy w świątyni!



Paulina nic sobie nie robiła z zalecenia posiadania "zakrycia nóg" czyli po prostu kawałka materiału zasłaniającego kolana. Oczywiście jedyna osoba, która miała z tym problem i która to głośno komentowała była polką.
Tajowie mieli to w dupie.













W okolicy wejścia na schody czychało całe stado małp, chętne do otoczenia Cię, obezwładnienia i zmuszenia do oddania okupu.










A tutaj kolejna świątynia na górce. Tym razem schodów było znacznie mniej, a widoki nieco inne. Tutaj widok był na ogromny Bangkok.




